Dojrzewałam do tej decyzji od kilku lat. Chociaż pewnie urokiem takich festiwali są również spontaniczne decyzje o wzięciu w nich udziału. No ale jak tylko rozpoczynał się ten rok, pomyślałam, że kiedy jak nie teraz, starość nie radość! Teraz już wiem, że wiek nie gra roli na Woodstocku. :) Spotkasz tam festiwalowicza w każdym wieku. I spore grono maluchów, nie mniej osób już nieco starszych.
Najwięcej tych pośrodku, ale rozstrzał wieku mimo wszystko był niesamowity. Aha, również sporo osób niepełnosprawnych - czyli chcieć to zawsze móc :)
Małe dzieciaki na koncertach w słuchawkach na uszach wygłuszających hałas – ciekawy to było widok!
[fot. Przemysław Piwowar]Podsumowując w kilku słowach – najbardziej brudny z festiwali, za to przepełniony uśmiechem, miłością i ciepłem bijącym od wszystkich dookoła. Kurde. Minęło kilka dni od powrotu a ja dalej uśmiecham się do wszystkich na ulicy, tylko tu już nie każdy chętnie odwzajemnia! Ale próbuję, a co! :) :) :)PEACE & LOVE & MUSIC!Jak przeżyć te kilka uroczych dni?Co możesz jeść?Na co tylko masz ochotę. Zaczynając od Hare Kryszna- "food for peace" – czyli codzienna wegańska porcja ryżu curry z sosem "warzywnym" z dodatkiem kostki sojowej :3 oraz kukurydzianych a la „nachosów” + porcja kaszy manny z jabłkiem. Nakładana z wielkich mis przez Panie stojące na podwyższeniu. Ciekawy widok :)
Dalej ogromna ilość budek z "kiełbasą w bułce" (co robiło chyba największą furorę - buła wielkości średniego bochenka chleba + 3-4 kiełbasy w środku, suto oblane sosami), zapiekankami, grille z mięsem, dania obiadowe, lody, gofry, kukurydza, grochówka. Nawet jedna budka z sokami i owocami. Ogólnie – co tylko sobie życzysz. Oczywiście głównie dania fast-food’owe i smażone – bo tego człowiek jest najbardziej spragniony, gdy imprezuje, taka brutalna prawda. Sądząc przynajmniej po tym, jak oblegane były te miejsca.
Jeszcze był lokalny Lidl, świetna sprawa! Świeże pieczywo, arbuzy, lody, woda, papier - czyli najważniejsze rzeczy, których mogłeś zapomnieć zabrać ze sobą :)
[fot. Przemek Piwowar]Ja ze sobą zabrałam puszki z soczewicą w sosie pomidorowym, cieciorkę, tony wafli ryżowych, dżem, trochę bananów i jabłek, kilka paczek orzechów i suszonych owoców. Po tych kilku dniach największym moim pragnieniem było zjedzenie wielkiej michy świeżych, soczystych warzyw i owoców. Nie martwych, ukatrupionych w sosie i zasmażonych na tysiąc sposobów. Soczystych, świeżych, nieprzetworzonych. Ale! Na biwaku takie przetworzone to świetny ratunek i zaspokojenie głodu. I mimo wszystko świetnie, że można było zjeść ciepłe danie, gdy człowiek za bardzo przemarzł :)Czy będziesz miał gdzie się myć?Generalnie to nie musisz wcale. He he. Opcja exclusive – ok. 8 zł za przysznice, do których w kolejce postoisz minimum godzinę. Plusem jest ciepła woda i „samotność” pod prysznicem. No tak – bo jest jeszcze opcja „w grupie raźniej” – a więc ogólnodostępna miejscówka z kilkunastopa natryskami i kilkudziesięcioma kranami. I teraz tak – albo masz ze sobą kostium/ bieliznę do zamoczenia, albo kąpiesz się na nago, albo zakładasz skarpetkę na siusiaczka (serio!). Oczywiście tutaj nastaw się na „morsowanie”, bo z kranów leci lodowata woda. Fajne orzeźwienie, gdy gorunc, gorzej gdy zimno. Ale zawsze można zacisnąć zęby, a po takim lodowatym prysznicu człowiek się paradoksalnie rozgrzewa (co wiedzą pewnie morsujące osoby). Kilka opakowań mokrych chusteczek XXL zużyłam w ciągu tych 4 dni, ale i tak zaliczyłam dwukrotnie odkryte prysznice. W kostiumie, raz dnia pochmurnego, raz słonecznego. Ale jaki człowiek szczęśliwy, jak czysty! :)
[fot. Przemysław Piwowar]Gdzie siku?Dźwięk, którego wyczekujesz na polu namiotowym z wielkim napięciem i nadzieją zarazem?Dźwięk szambiarki, która kilka razy dziennie opróżnia te kilkadziesiąt, ba, pewnie kilkaset toi-toiów. Ahh, jak miło wejść do świeżo wyczyszczonego toi-toia! Po kilku dniach załatwiania się tylko w takich warunkach – to robi mega różnicę, serio. Ale i tak fajnie, że jest inna opcja niż las + saperka - ahh, czasy ZHP :)
Co możesz robić za dnia, gdy nie ma jeszcze koncertów?Jest full atrakcji. Sama z większości nie skorzystałam, ale może łatwiej będzie w następnym roku – teraz byłam jak dziecko we mgle, odkrywające wszystkie zakamarki festiwalu po trochu. A udział można było wziąć w wielu ciekawych przedsięwzięciach –wykłady w namiocie ASP (trafiłam tylko na dyskusję z Jerzym Stuhrem, a dwa dni później z jego synem, Maćkiem, bardzo dobre, polecam gdy już będą dostępne na Yt) .
Reszta z pewnością również będzie na Yt, na pewno obejrzę, bo to bardzo ciekawe dyskusje były), miejsca z warsztatami jogi, gotowania, skoki na bungee, diabelski młyn, wielka strefa PLAY ze sportowymi zabawami oraz mozliwością malowania twarzy, tabliczek (a potem cały Woodstock chodził z zawieszoną tabliczką FREE HUGS – no dobra, niektórzy też POKAŻ CYCKI, DAM CI PIWO, ale to mniejszość :3 ).
[fot. internet]
[fot. Przemysław Piwowar]Za dnia można było trafić na pochód "Hare Kryszna" [czyli Międzynarodowe Towarzystwo Świadomości Kryszny] czy skoczyć do nich np. na makijaż dłoni z henny. Było ogrom warsztatów manulanych, można było wyrobić sobie coś z drewna, a to nauczyć pierwszej pomocy. Generalnie chyba wszystko, czego dusza zapragnie. Za rok (tak, gdy tylko życie pozowli, melduje się w Kostrzynie za rok!) zamierzam lepiej wykorzystać czas w ciągu dnia i więcej skorzystać w tych możliwości.
KoncertyCzy był dobry Line up to kwestia mocno subiektywna. Co kto woli, każdy znajdzie coś dla siebie, dopóki rock&roll gra choć trochę w jego duszy. Ja najbardziej czekałam na 30lecie zespołu Farbe Lehre. Były gwiazdy „większego formatu” , ale sentyment dla tej płockiej kapeli jest we mnie od dawna. Tak czy siak, mając przemoczone trampki, na koncert wybrałam się w sandałach. Mimo, że stałam daleko od sceny (a więc teoretycznie poza centrum pogo), i tak zostałam podeptana tak, że mój duży paluch cały zalał się krwią a następnie zapiaszczył. Paznokieć, auć. Przestraszyłam się nawet zakażenia, ale jakoś przemyliśmy wodą i do tej pory żyję, więc już chyba gorzej nie będzie. Ale straciłam przez to połowę koncertu :( Co tam jeszcze - Luxtorpeda, Hey, Grubson, Alcoholica, Apocalyptica. To były moje typy. Sceny były 4. W ciągu dnia trzeba było jeszcze trochę spać, trochę jeść, trochę posiedzieć przy namiocie z ekipą i dobrym piwkiem. Zdecydowanie doba jest za krótka na Woodstock!LudzieOj Woodstockowicze... Oj ludzie specyficzni. „Każdy inny, wszyscy równi” ! Dużo osób wyróżniających się strojem, makijażem, fryzurą, zachowaniem. Szaleni, odważni, ale i spokojni, obserwujący z boku. Ale zawsze uśmiechnięci. Tego się nie da opisać. Peace&Love&Music! Polecam przejrzeć pierwszą lepszą galerię w internecie, zrozumiesz o co mi chodzi. Mimo to nie widziałam ani jednego aktu agresji, złości, nienawiści. Władze zdecydowały, że Woodstock to impreza podwyższonego ryzyka. Tylko jak to możliwe, że szybciej ktoś tam Cię przytuli, niż da w twarz? Na tym polega ryzyko w XXI wieku? :)
A takiej ilości ludzi (szczególnie ostatniego dnia festiwalu) nie widziałam już dawno w jednym miejscu. Szok.
[fot. Przemysław Piwowar]PogodaCzwartek to była ściana deszczu od rana do wieczora. Wkurzające, że nie masz gdzie się schować, gdzie nie słychać deszczu i nie jest mokro. A padało dzień i noc – bez wytchnienia. Podobno kiedyś były takie tortury, że kilka godzin z rzędu kapała kropla po kropli woda na czoło unieruchomionej osoby. Chyba rozumiem, jak bardzo to musiało być wkurzające. Niektórym jak widać błota najbardziej do szczęścia brakowało!
Ci co nie mieli kaloszy ani glanów - też znaleźli sposób - reklamówka, taśma i do przodu!
Kolejny dzień już lekko się próbowało „rozchmurzyć” all day. Natomiast sobota to istne słoneczne szaleństwo. Do tej pory mi skóra z nosa schodzi J Ale może i dobrze, że pogoda była w kratkę. Bo podobno – jak za sucho – to nie dość że smierdzi od toi-toi’ów to ludzie w maskach na koncerty chodzą, bo tyle kurzu. Natomiast jak za dużo deszczu, to ciągłe błoto i wszystko przemoczone. A tak – roller coaster – przemoczyło nas, a potem wysuszyło. A to wszystko w 4 dni. Petarda :)
Popularny Woodstockowy grzybek - czyli miejsce dla ochłody :) [fot. Przemek Piwowar]Pokoje hotelowe Woodstocku……czyli namioty! Rozstawione dosłownie wszędzie. Na polach namiotowych, przed sceną, na chodniku, wszędzie. Znaleźli się nawet tacy, którzy spali pod gołym niebem. Nie wiem czy to planowali czy po prostu melanż ich poniósł... :D Natomiast pod wrażeniem byłam osób, które przyjechali na kilka dni przed festiwalem większymi ekipami, rodzinami często, i potworzyli sobie mini-obozowiska. Duże namioty, domki „Wezyra”, stoliki, krzesła, kanapy nawet stare ktoś trzymał pod plandeką! J To był dopiero klimat! J Pecha miał ten, co miał słaby namiot, bo po ścianie deszczu z pierwszego dnia festiwalu mogło go lekko podtopić. Ale to zawsze też jakiś urok festiwalu.
BezpieczeństwoSetki ludzi podzielonych na "Patrol porządkowy", "Patrol pokojowy", pełno ratowników medycznych. Czujesz się bezpiecznie ze świadomością, że zawsze masz się do kogo zgłosić w razie czego :)
Nie da się zrobić tak krótkiego podsumowania tego, co tam się dzieje. To po prostu trzeba zobaczyć na własne oczy! :) Ja, jako dziecko wychowane na biwakach harcerskich z plecakiem, zatraciłam się w miejskiej dżungli na lata. I wspaniale było znów się solidnie zjednoczyć z naturą! Mój plecak i namiot już wołają, że chcą jeszcze więcej! No cóż, chyba nie mogę odmówić…To co, góry?
Peace & Love & Music! :)
D.